Rosja od lat wykorzystuje swoją pozycję dostawcy surowców energetycznych do celów politycznych. W negocjacjach Umowy Stowarzyszeniowej nie doceniono tego aspektu. Ukraina ponad połowę zużywanego gazu importuje z Rosji. Tę zależność można by zmniejszyć, gdyby racjonalnie użytkować energię. Tymczasem Ukraina zużywa 3,9-raza więcej energii na jednostkę PKB niż średnia w UE. Gdyby zużywała tylko o 50% więcej, nie musiałaby importować gazu ziemnego, gdyż wystarczyłoby własne wydobycie 20 mld m3. Z ropą udało się Ukrainie uniezależnić od Rosji, w tym roku cały import pochodził z innych źródeł. Jedną z przyczyn marnotrawstwa energii są kilkakrotnie zaniżone taryfy, tak iż nikomu nie opłaca się oszczędzać. W wielu mieszkaniach nie ma nawet liczników, jest tylko jeden zbiorczy na kamienicę. Samorządy lokalne nie mają samodzielności finansowej. Do ogrzewania miast budżet centralny dopłaca olbrzymie kwoty. Miasta nie oszczędzają energii, gdyż efektem tego byłoby jedynie zmniejszenie dotacji. Konsumenci energii płacą więc za nią niewiele, ale budżet państwa, czyli podatnicy, muszą płacić Gazpromowi pełną cenę. Jeszcze w 2008 r. ceny gazu wynosiły 179 dol. za 1000 m3 i Ukraina jakoś dawała sobie radę. Przy aktualnej cenie 410 dol. import 26 mld m3 gazu, to 10,7 mld dol. rocznie, prawie miliard miesięcznie. Z powodu obciążeń wydatkami na import gazu rezerwy dewizowe stopniały z 32 mld w 2011 r. do 18,8 mld dol. w grudniu 2013 r. Wystarczą już tylko na 2,5 miesiąca całego importu, podczas gdy bezpieczny poziom to 3 miesiące. Ukraina zalega z bieżącymi płatnościami. Sytuacja jest krytyczna. Gazprom chętnie skredytuje sprzedaż gazu Ukrainie na warunkach białoruskich, czyli oddania Gazpromowi w rozliczeniu gazociągów i innych strategicznych przedsiębiorstw.
Do zależności energetycznej dochodzi zależność eksportu od rosyjskiego rynku. Fabryki eksportujące do Rosji staną jeśli Putin wstrzyma zakupy z Ukrainy. Aby pokazać, że jest to możliwe, Rosja przyblokowała swe granice w lecie. Tego rodzaju działania są sprzeczne z regułami WTO, ale do tej pory Ukraina nie złożyła stosownej skargi.
Możliwości rosyjskiego szantażu nie doceniano. Odmową podpisania Umowy prezydent Wiktor Janukowicz zaskoczył więc nawet własnych zwolenników. We wrześniu przekonywał do niej deputowanych na zamkniętym posiedzeniu parlamentarnego klubu Partii Regionów. Na koniec rzucił: „Kto jest przeciw, niech wyjdzie.” Nikt nie wyszedł, choć 1/3 regionałów nie popierała umowy z UE. Janukowicz zmienił decyzję po spotkaniu z Putinem 9 listopada, po którym nie ogłoszono komunikatu. Czy mógł powiedzieć: nie poddamy się presji, wycierpimy, ale z drogi eurointegracji nie zejdziemy? Czy Ukraina mogłaby wytrzymać rosyjski szantaż?
Mogłaby, ale pod warunkiem zgodnego działania władzy i opozycji. Kraje bałtyckie i inne państwa postsowieckiego bloku przeszły urynkowienie cen energii. Bank Światowy, EBOiR i inne organizacje mają doświadczenie w projektowaniu działań osłonowych. Trzeba zmienić zasady finansowania samorządów lokalnych, uruchomić programy instalacji liczników, termoizolacji, itd. Od oszczędności energetycznych, w tym podniesienia taryf, MFW uzależnia udzielenie Ukrainie 15 mld dol. kredytu na dogodnych warunkach. O tym, że program oszczędności energii jest niezbędny do pozbycia się haraczu dla Gazpromu wiadomo od lat. Problem w tym, że opozycja i rząd muszą zawrzeć porozumienie, że nie będą grać przeciw sobie populistyczną kartą, że żadnych taryf nie podniosą. Notabene, z zaniżonych taryf komunalnych na energię najbardziej korzystają ci, którzy najwięcej energii zużywają a więc właściciele dużych mieszkań, willi i dacz. Bez racjonalnej polityki energetycznej Ukraina będzie musiała się pożegnać z suwerennością.
Jeśli chodzi o utratę rynku rosyjskiego, to Polska w 1991 r. znalazła się w bardzo podobnej sytuacji. Po przejściu ZSRR na handel w twardej walucie spadły zakupy maszyn i urządzeń w Polsce, co dotknęło sto polskich firm. Zwalniano ludzi, z których część przeszła do małego biznesu, na gwałt szukano zagranicznych partnerów, zawężono profil produkcji. Jakoś daliśmy radę. W podobnej sytuacji były i inne kraje bloku.
Bez pomocy zewnętrznej Ukraina jednak nie da rady, zarówno z Janukowiczem jak i bez niego. Mieli i mają bardziej pod górkę niż my: tworzą własne państwo od zera po 70 latach komunizmu, przeszli Wielki Głód, poddani są szantażowi sąsiada. Duża część społeczeństwa żyje w biedzie. Pozostała po ZSRR infrastruktura jest w fatalnym stanie, z wyjątkiem wysepek podszykowanych na EURO. PKB na mieszkańca jest na poziomie Albanii i 3 razy niższe niż w Polsce. Przez minione ćwierć wieku Europa dojrzała do większej solidarności i wie, że to się opłaca. Przyjmując wychodzące z komunizmu kraje pierwszy raz w historii UE uruchomiono środki przedakcesyjne, a po wejściu do Unii transfery na dziesiątki miliardów euro. Ukrainie proponuje się miliard na 7 lat. Środki z MFW, to tylko pożyczka, którą trzeba zwrócić. Musi by jasność. Katastrofalna sytuacja gospodarcza Ukrainy jest efektem niekompetentnej, populistycznej polityki kolejnych rządów.
Dlatego pomoc musi być uwarunkowana:
- Realizacją mocnego programu walki z korupcją.
- Postępami w pełnym wdrożeniu Umowy Stowarzyszeniowej.
- Głęboką reformą księżycowej gospodarki energetycznej i jej pełną transparentnością.
- Przestrzeganiem demokratycznych standardów w kolejnych wyborach.
- Zapewnieniem wolności mediom.
Ponadto przed udzieleniem pomocy finansowej potrzebny jest międzynarodowy audyt eliminujący korupcyjne schematy w pośrednictwie sprzedaży gazu, zwrocie VATu, przetargach publicznych.
Skąd wziąć środki w UE, w której większość państw znajduje się w procedurze nadmiernego deficytu zaś budżet na lata 2014-20 uzgodniony został w męczarniach na poziomie niższym niż obecny?
Tu jest sedno rzeczy. Na politykę spójności w ciągu 7 lat przewiduje się 325 mld euro, na konkurencyjną gospodarkę 126 mld, a na rolnictwo 373. W sumie 825 mld euro do rozdania między kraje UE. Najwięcej dostanie Polska: 106 mld euro, rocznie 400 euro na mieszkańca. W ramach pomocy z Partnerstwa Wschodniego dla Ukrainy w latach 2011-13 przewidziano rocznie 130 mln euro, co daje na jednego Ukraińca około 2,8 euro, czyli 143 razy mniej niż otrzyma Polak w nowym budżecie UE. Jeden miliard euro przez 7 lat na Umowę Stowarzyszeniową daje podobny rezultat. Trudno nazwać to szczodrą ofertą dla kraju 2 razy biedniejszego od najbiedniejszych w UE Bułgarii i Rumunii.
Polscy parlamentarzyści na wyścigi jeżdżą na Majdan wspierać braci Ukraińców dobrym słowem. Proponuję, żeby zamiast tego zebrali się w Sejmie i wspólnie, głosami wszystkich sił politycznych, zadeklarowali, że ze środków, które przypadną Polsce w latach 2014-20 gotowi są przekazać 5% Ukrainie na fundusz modernizacji kraju i wdrażania Umowy Stowarzyszeniowej. Na jednego Polaka wypadnie 7 zł miesięcznie.
Trzeba zwrócić się do Rady Europejskiej i Komisji, aby przygotowały rozwiązania techniczne umożliwiające każdemu państwu UE obciążenie otrzymywanych środków europejskich składką na fundusz dla Ukrainy. Każdy kraj podejmowałby decyzję we własnym zakresie. Polska mogłaby zadeklarować się jako pierwsza. Fundusz powinien obejmować również Gruzję i Mołdawię, kraje jeszcze biedniejsze od Ukrainy i również będące pod presją rosyjską.
Fundusz modernizacji i implementacji umów o Partnerstwie Wschodnim dla Ukrainy, Mołdawii i Gruzji mógłby być zasilany również z krajów poza UE. USA i Kanada zapewne by się dołożyły, jeśli miałyby gwarancje wiarygodnego międzynarodowego nadzoru nad jego działalnością.
UE powinna błyskawicznie przygotować wspólnie z ukraińskimi ekspertami program racjonalizacji gospodarki energetycznej. Bardzo ważne byłoby zaakceptowanie takiego programu przez opozycję i władze. Powinien on spełniać warunki MFW, w tym podniesienia taryf energetycznych z osłoną socjalną.
Realizacja programu redukującego zużycie energii wymaga kilku lat, tymczasem jednak Ukraina potrzebuje pilnej pożyczki, żeby sprostać bieżącym potrzebom. To jest najtrudniejsza decyzja, ale warta podjęcia. Alternatywą jest rosyjski kredyt, uwarunkowany politycznie, czyli wejściem do unii celnej bądź zastawem w postaci ukraińskich gazociągów, bądź jednym i drugim.
W sytuacji zewnętrznej presji każde społeczeństwo zwykle się jednoczy. Czy stać na to będzie Ukraińców? Czy nas, członków UE, stać będzie na europejską solidarność nie tylko w słowach, ale i w czynach? Najbliższe dni przyniosą odpowiedź. Bez koła ratunkowego z UE Ukrainie trudno będzie przeciwstawić się neoimperialnej grze Rosji.
Artykuł ukazał się w Gazecie Wyborczej w dniu 16 grudnia 2013.
Dostępny jest również na stronie internetowej Gazety Wyborczej:
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,15141807,Czy_Unia_Europejska_rzuci_Ukrainie_kolo_ratunkowe_.html